Nie tak dawno
inaugurowaliśmy zajęcia basenowe, nie tak dawno pierwsze nieśmiałe
ruchy wiosłem zmąciły spokojna taflę wody. Opowiadałam, że
super, że nauka od początku, że pierwsze kabiny przy panicznym
akompaniamencie kaszlu i prychania wykonane i, że czas tak szybko
uciekł...pamiętacie?
Że łatwiej już nie będzie i im dalej w
las, tym więcej drzew przecież wiedzieliśmy, ale...Chyba przyszedł
czas na odrobinę psychologii. Też jestem zdziwiona, ale po
ostatnich zajęciach dotarło do mnie, że niejeden student
pedagogiki zjadłby sobie wszystkie zęby i dziąsła na naszych
zajęciach pływania kajakiem. Wielu ludzi, nawet tych długo
pływających, w bezpośrednim kontakcie z wodą czuje się
niepewnie. Jednakże zupełnie inna została nam przedstawiona
sytuacja ostatnim razem, kiedy wypłynięcie na powierzchnię
zależało od nas, i od tego, jak szybko zdołamy wydostać się spod
obróconego kajaka i zupełnie inaczej było teraz...Bo tym razem to,
kiedy wykonamy następny haust powietrza zależało nie tylko od nas,
w dużej mierze zależało od drugiej osoby i jej pomocnej dłoni,
pomocnego wiosła, pomocnego kajaka, pomocy jakiejkolwiek, o którą
mieliśmy wołać, i z której musieliśmy skorzystać.
Ćwiczenia
krok po kroku, jak zwykle spokojnie i cierpliwie tłumaczył Marcin-
prawdziwy killer lęków i pogromca rzek. Zdawać by się mogło, że
nic prostszego, przewrócić kajak, zawołać o pomoc, skorzystać i
już! I już na wysokości pierwszego uderzenia dłońmi w dno
kajaka dotarło do mnie, co tak naprawdę jest trudne. Nie istota
wylądowania do góry nogami w wodzie, tylko zaufanie drugiej osobie,
że z tej wody bezpiecznie pomoże wyjść.
Tak więc moi
drodzy, w ostatni wtorkowy wieczór na basenie, nie dość, że
zmierzyliśmy się sami ze sobą, z wodą, z siłą mięśni i
zwinnością, z zupełnie nowymi technikami, to jeszcze przeszliśmy
przyspieszony kurs psychologii stosowanej.
Skoro mowa już o
psychologii, muszę koniecznie wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku,
które dane nam było obserwować kątem oka podczas zajęć.
Zjawisko nosi imię Mateusz, wykazuje absolutny brak strachu przed
wodą i choćby najbardziej trudnymi manewrami, nie zwraca
najmniejszej uwagi na nagłe acz rzadkie wywrotki, po prostu się
bawi. Mateusz to syn jednego z naszych klubowych kolegów. Tzn, tak
mówią obaj, ale odnoszę wrażenie, że chłopiec jednak zrodził
się z wody i może nawet umie pod nią oddychać.
Jedno jest pewne,
moje przemyślenia dotyczące ostatnich zajęć w żadnym stopniu nie
dotyczą Mateusza. Dzieciństwo rządzi się swoimi prawami i jedyne
co pozostaje, to ewentualnie pozazdrościć. Pozazdrościć i
powrócić do przerwanego chlapania się wodą z wiosła, bo przecie
my to też dzieci. Nieco wyrośnięte, czasem zamyślone, ale nadal
dzieci. I tego się trzymajmy oby jak najdłużej, oby do następnych
zajęć, oby do zobaczenia! Pa!