11 listopada, dzień tak ważny, ze nawet Google postanowiło go uczcić. Prawdziwe święto Polski, święto Polaków, wolności, niezawisłości i narodowej dumy. Jednak dumę tę Polacy pokazują na wiele, nie zawsze godnych naśladowania sposobów. Nie wiadomo kiedy dzień ten zamienił się w dzień pochodów, przemarszów, manifestacji, nie pamiętam kiedy zaczęłam bacznie śledzić wiadomości, by sprawdzić, ilu aresztowanych i rannych tym razem pochłonęło świętowanie odzyskania niepodległości przez nasze państwo.
11 listopada, dzień tak dla nas piękny
i radosny, że...no właśnie. Gdzie ta radość, gdzie duma, gdzie
wdzięczność dla przodków, nauka dla potomków? Gdzie prawdziwe
świętowanie? Zastanawiałam się nad tym już jako dziecko i dalej
spokoju mi nie daje... Przecież nie jest to smutna data, czarna
kartka w kalendarzu i naprawdę możemy, wręcz powinniśmy się
cieszyć, że takową posiadamy. Zupełnie czym innym jest chwila
zadumy, oddanie czci poległym, pochylenie czoła nad krwawą
historią, a czym innym smutek, apatia, cisza i przeświadczenie, że
w dniu tak ważnym nie mamy prawa się śmiać.
Kto, jeśli nie my? Jak lepiej
moglibyśmy podziękować przodkom za ich poświęcenie w imię walki
o niepodległość? To naprawdę piękny dzień i właśnie takim go
namalowaliśmy. Jak? Tak, jak umiemy najlepiej. Już po raz kolejny
11-go listopada zorganizowane zostało świąteczne morsowanie a po
nim spływ kajakowy. Po oddaniu czci poległym, z Tresty na wodę
Zalewu Sulejowskiego wyruszyły 32 kajaki. Prawdziwa biało-czerwona
parada flag, balonów, kotylionów, kapeluszy, chust i wszelkiego
rodzaju emblematów w narodowych barwach. Jest wiele rzeczy, których
możemy się wstydzić jako ludzie, ale na pewno nie tego, ze
jesteśmy Polakami i tego, że właśnie dziś jest nasze wielkie
święto!
Spływ nasz mimo, ze krótki, miał
wiele obliczy. Był czas na śpiewy, był czas na śmiech, na popis
umiejętności technicznych, ale również na bez mała żołnierską
przeprawę przez tamę w Smardzewicach, gdzie wcale nielekkie kajaki
musieliśmy przetransportować przez ulicę a później 400 m lądem
do rzeki. Cóż zrobić, taki dzień, że poświęcić się warto!
Jak cudownie było uświadomić sobie,
że jedynym naszym problemem jest to, czy zdążymy dotrzeć przed
zmrokiem na ognisko i czy na pewno spakowaliśmy buty na zmianę.
Dzięki poświęceniu tych, którym oddaliśmy cześć nie musieliśmy
się martwić o nic innego. Pozostało się jedynie cieszyć: piękną,
wręcz wiosenną pogoda, towarzystwem przyjaciół, rozmową, tym
wszystkim, czego często w dni powszednie nie zauważamy i nie
doceniamy.
Już po spływie, po ognisku, wracam do
domu, przeglądam wiadomości, a tam widok bliźniaczo podobny do
oglądanego rok wcześniej. Rozruchy, race, zamieszki...Czytam,
patrzę i w duchu dziękuję, że są jeszcze ludzie, którzy wolą
zamiast kija sięgnąć po wiosło i tym wiosłem wymalować piękny
obraz.
Super relacja, piękne zdjęcia, a ja pisałem w 2011 tylko tak: http://www.amberklub.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=195:niepodlego-2011
OdpowiedzUsuńTrzy lata później, a bardzo podobne spostrzeżenia...nie ma co, trzeba robić swoje i nie dać się zwariować. Jak nie myto kto? :)
Usuń