niedziela, 23 listopada 2014

Podaj mi dłoń, podaj mi wiosło- ciąg dalszy basenowych zajęć.

Nie tak dawno inaugurowaliśmy zajęcia basenowe, nie tak dawno pierwsze nieśmiałe ruchy wiosłem zmąciły spokojna taflę wody. Opowiadałam, że super, że nauka od początku, że pierwsze kabiny przy panicznym akompaniamencie kaszlu i prychania wykonane i, że czas tak szybko uciekł...pamiętacie? 



Że łatwiej już nie będzie i im dalej w las, tym więcej drzew przecież wiedzieliśmy, ale...Chyba przyszedł czas na odrobinę psychologii. Też jestem zdziwiona, ale po ostatnich zajęciach dotarło do mnie, że niejeden student pedagogiki zjadłby sobie wszystkie zęby i dziąsła na naszych zajęciach pływania kajakiem. Wielu ludzi, nawet tych długo pływających, w bezpośrednim kontakcie z wodą czuje się niepewnie. Jednakże zupełnie inna została nam przedstawiona sytuacja ostatnim razem, kiedy wypłynięcie na powierzchnię zależało od nas, i od tego, jak szybko zdołamy wydostać się spod obróconego kajaka i zupełnie inaczej było teraz...Bo tym razem to, kiedy wykonamy następny haust powietrza zależało nie tylko od nas, w dużej mierze zależało od drugiej osoby i jej pomocnej dłoni, pomocnego wiosła, pomocnego kajaka, pomocy jakiejkolwiek, o którą mieliśmy wołać, i z której musieliśmy skorzystać. 


Ćwiczenia krok po kroku, jak zwykle spokojnie i cierpliwie tłumaczył Marcin- prawdziwy killer lęków i pogromca rzek. Zdawać by się mogło, że nic prostszego, przewrócić kajak, zawołać o pomoc, skorzystać i już! I już na wysokości pierwszego uderzenia dłońmi w dno kajaka dotarło do mnie, co tak naprawdę jest trudne. Nie istota wylądowania do góry nogami w wodzie, tylko zaufanie drugiej osobie, że z tej wody bezpiecznie pomoże wyjść.


Tak więc moi drodzy, w ostatni wtorkowy wieczór na basenie, nie dość, że zmierzyliśmy się sami ze sobą, z wodą, z siłą mięśni i zwinnością, z zupełnie nowymi technikami, to jeszcze przeszliśmy przyspieszony kurs psychologii stosowanej.

Skoro mowa już o psychologii, muszę koniecznie wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku, które dane nam było obserwować kątem oka podczas zajęć. Zjawisko nosi imię Mateusz, wykazuje absolutny brak strachu przed wodą i choćby najbardziej trudnymi manewrami, nie zwraca najmniejszej uwagi na nagłe acz rzadkie wywrotki, po prostu się bawi. Mateusz to syn jednego z naszych klubowych kolegów. Tzn, tak mówią obaj, ale odnoszę wrażenie, że chłopiec jednak zrodził się z wody i może nawet umie pod nią oddychać.



Jedno jest pewne, moje przemyślenia dotyczące ostatnich zajęć w żadnym stopniu nie dotyczą Mateusza. Dzieciństwo rządzi się swoimi prawami i jedyne co pozostaje, to ewentualnie pozazdrościć. Pozazdrościć i powrócić do przerwanego chlapania się wodą z wiosła, bo przecie my to też dzieci. Nieco wyrośnięte, czasem zamyślone, ale nadal dzieci. I tego się trzymajmy oby jak najdłużej, oby do następnych zajęć, oby do zobaczenia! Pa!

2 komentarze:

  1. Kasia pisze powoli Tao kajaka, aż chce się coś robić. Polecam na ten temat lekturę Jacka Starzyńskiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tao" już się czyta, lub raczej pochłania. Wyczuwam nić mentalnej więzi z autorem, ciekawe, co z tego wyniknie ;)

      Usuń