niedziela, 7 grudnia 2014

Od pomysłu do realizacji. Początek myślenia o końcu.

Pewnie znacie ten stan, kiedy po czasie, po fakcie, wspominając zamierzchłą prehistorię z kubkiem herbaty w dłoni próbujecie sobie przypomnieć, jak to się właściwie stało, że....że się stało. Zazwyczaj bywa tak, że o sprawach wielkich, ważnych, co najmniej istotnych decyduje przypadek. Dziwne zrządzenie losu, skojarzenie, zabłąkana, w locie złapana za nogi myśl staje się początkiem czegoś nowego.




Pewnie ze sto razy w różnych sytuacjach próbowaliście sobie przypomnieć genezę jakiegoś zdarzenia, często na próżno. Tym razem postanowiłam ubiec nieubłaganą sklerozę, ulżyć przyszłym cierpieniom i póki czas pozostawić ślad po narodzinach nowego projektu nim rozpłynie się gdzieś w niebycie.
I teraz chciałoby się napisać o tym, jak długo i intensywnie „głowy zarządu” opracowywały koncepcje nowych założeń na najbliższy rok. O tym, ile kawy, herbaty i Konserwy Turystycznej zeszło przy wieczornych debatach przeciągniętych lekko w kierunku dnia następnego. Ufffff, ile pracy i potu to kosztowało... Na szczęście nie po to postanowiłam ubiec przyszłe fakty, by opowiadać o bólach bycia kreatywnym. Koncepcja projektu „Na krańcach naszych rzek” urodziła się pewnego bardzo parszywego wieczoru i zaczęła się od....różowych klapek.
To był jeden z tych wieczorów, kiedy nawet pies z budy nie wygląda, trawa chowa się pod ziemię, z nieba pluje bliżej nieokreślonym, paskudnym czymś i wszystko dookoła wskazuje na to, że czas zacząć oglądać świat spod koca, bo w takich warunkach można jedynie pochłaniać czekoladę i liczyć na cuda. I to był również jeden z tych wieczorów, kiedy zakłada się na siebie cokolwiek, co tylko nóg nie dostaje i nie ucieka, bo przecież skoro nawet pies nosa z budy nie wysuwa to kto by się gości spodziewał. W takich właśnie przepięknych okolicznościach przyrody, wieczorową porą w przystaniowej kanciapie, różowe klapki Prezesa wstrząsnęły naszymi pokładami marazmu i tu-mi-wisizmu do tego stopnia, że doznaliśmy olśnienia! Zdarzył się cud!



Po opanowaniu pierwszej, drugiej i kilku następnych fal nieokiełznanej radości, wyrwane z odmętów beznadziei umysły zaczęły pracować. I to nie byle jak! Najpierw postanowiły zaplanować spływ Bzurą na trasie Łowicz- Sochaczew i pewnie gdyby nie fakt, iż był środek nocy wcieliłyby genialny plan w życie od razu ( bo na co niby czekać, skoro trzeba pływać!). Następnie, idąc za ciosem (lub za wiosłem) i wspominając ostatnie podboje pod hasłem „Rzeki od źródeł” doszliśmy do wniosku, jakże odkrywczego, że każda rzeka prócz źródła ma jeszcze ujście i ujście to może być równie ciekawe. Tak powstała myśl, po myśli koncepcja, za koncepcję poszło hasło i około 4.00 rano powstało „ Na krańcach naszych rzek”- wieloetapowy projekt eksploracji rzek przy ujściach, który bez mała od razu zaczęliśmy wprowadzać w życie, jednak to już kolejna opowieść.



Historia zna wiele przykładów przypadkowych zdarzeń niosących za sobą niespodziewane zwroty akcji. Tak, jak spadające jabłko olśniło Newtona, różowe klapki dały początek procesowi twórczemu i odczarowały jesienną depresję.
Notka upamiętniająca została popełniona. Teraz już wszyscy będą wiedzieć, że do uzyskania należytego efektu niezbędne jest użycie odpowiednich narzędzi oraz, że stwierdzenie „klapkiem przez łeb” pewnego uroczego wieczoru nabrało głębokiego sensu.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz