środa, 10 grudnia 2014

Byle do końca! Pierwsza część projektu- Bzurą do Wisły.

O tym, jak to się stało, że zainteresowały nas ujściowe odcinki polskich rzek pisałam ostatnio, jeśli ktoś przeoczył, odsyłam do:



Komu w drogę, temu wiosło. Po pierwszych, nieśmiałych manewrach na Bzurze na odcinku Łowicz- Sochaczew, dwa tygodnie później wybraliśmy się na kolejny spływ inaugurujący nowy projekt. Jako start posłużyło nam ostatnie miejsce dobijania, pod ruinami sochaczewskiego zamku. Miejsce niby znajome, z tym, że... Wrażenie było takie, jakby ktoś na przestrzeni dwóch tygodni porządnie majstrował przy zaworze ciepła. Szara, lecz ciepła pogoda zamieniła się w iście „kielecką” ( wiemy, oj wiemy co to znaczy, ale o tym już niebawem). Nie było rady, warstwa na warstwę, gacie na wacie, łapawice na rękawice, czapka z syberyjskiego persa i już w zasadzie można było wykonać przymiarkę do kajaka. Nie było to łatwe, bo trzeba było się ruszyć i co gorsza schylić, ale daliśmy radę. My, dwie pół- bałwanki, pół- rosjanki i męska przeważająca liczebnie część drużyny. Wypłynęliśmy na rzekę tylko raz na jakiś czas zastanawiając się, co by to było, gdyby zdarzyła się wywrotka i te wszystkie warstwy z syberyjskim kotem na czele namokły...hmmmm...




Miarowe, dość szybkie ruchy, które zmuszeni byliśmy narzucić na samym początku trasy rozgrzały mięśnie, zrobiło się raźniej i weselej. Do pokonania mieliśmy odcinek krótszy niż ostatnio, 28 km ( według mapy) nie powinno przysporzyć większych trudności, szczególnie, jeśli start był niezły a pierwsze 19 km przepłynęliśmy sprawnie, szybko i z uśmiechem przymarzniętym do twarzy.
Płynęło się tak miło i bezproblemowo, że postanowiliśmy zrobić regeneracyjny postój przy moście w Witkowicach. Nie byle jaki to punkt, bo historyczny, pamiętający zwycięską Bitwę nad Bzurą, prawdziwy rarytas dla poszukiwaczy skrzynek opencache. Nam też na chwilę udzieliła się zajawka na szukanie skarbu pod mostem. No dobrze, na trochę dłuższą chwilę...zdecydowanie zbyt długą chwilę! Kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tempa w jakim ucieka nam czas, było już co nieco późnawo, bardzo, bardzo zimno, jeszcze bardziej mokro, zdecydowanie bardziej szaro i zanim ostatni tyłek wylądował na powrót w kajaku zgodnie wyburczeliśmy, że postój był nam niepotrzebny. Skrzynki nie udało się znaleźć a zgrabiałe dłonie za nic nie chciały nawiązać ponownego kontaktu z wiosłem.
Ale, ale! Pozostało, wierząc mapie, około 9 km. Optymizm to na tamtą chwilę zbyt duże słowo, ale tliła się w nas nadzieja na ukończenie misji.








Wypłynęliśmy znów, nieco wolniej, byle do przodu. Charakter rzeki zmienił się, jak to zwykle bywa, gdy ktoś załapie, że zgapił, oczywiście na naszą niekorzyść. Zerwał się wiatr- prosto w dziób, a woda tak jakby stanęła w miejscu. Momentami wręcz wydawało mi się, że płynie w przeciwną stronę szyderczo chichocząc nam w nos. Bo coraz ciemniej i coraz zimniej a Wisły ani widu ani słychu. Kiedy na horyzoncie pojawił się most w Kamionie, wiedzieliśmy już, że tym razem nie dopłyniemy do Wyszogrodu nad Wisłę. Świadomość ta zakuła w samą rufę, bo pozostał niecały kilometr. Kilometr! Bylibyśmy u celu, ale trzeba było odpuścić. Wiem, ze niektórzy patrzą na pływających zimą jak na wyjątkowo kuriozalne okazy w ZOO, ale wpływanie zimą i dodatkowo po ciemku do Wisły byłoby już lekkim szaleństwem. Postanowiliśmy nie kusić losu i z bólem ( wstaw co chcesz) zapakowaliśmy kajaki na przyczepę. Prócz kilku uwag w drodze powrotnej skomentowaliśmy zajście jakże wymownym milczeniem. Nie wiem jak Wy, ale ja jeszcze długo będę się zastanawiać, dlaczego tak się stało, że się nie udało. Na koniec wszystkim powstało bardzo dziwne równanie. Wynikało z niego, że: 1 km> 29 km, co szczypać nas będzie do momentu, aż nie dopniemy swego i nie wpłyniemy Bzurą do Wisły! Bo dobrego kajakarza poznać nie po tym, jak zaczyna, tylko po tym jak kończy! A my jeszcze nie skończyliśmy!  

2 komentarze:

  1. Zmieniamy zasady gry, czyli nie 10 na wodzie, a godzina 8 na wodzie i będzie dobrze. Następny etap Kamion - PŁock ok. 40 km

    OdpowiedzUsuń
  2. I zanim wypłyniemy, zrobimy sobie ten magiczny wykres, żeby za wczasu wiedzieć z czym przyjdzie się mierzyć. Z mielizną, pływaniem pod górkę czy innymi urozmaiceniami podróży :)

    OdpowiedzUsuń