niedziela, 16 listopada 2014

Bo czasem zdarza się tak, że niedziela boli.... Geneza narodzin bloga

Czasami zdarza się tak, że niedziela boli...Kiedy byłam jeszcze w podstawówce, niedziela kojarzyła mi się z obowiązkowym wymarszem do kościoła. Trochę później z rosołem i dowolną postacią kurczaka na drugie danie ( Znacie to? ). Gdzieś pomiędzy podstawówką a liceum ( niektórzy nazywają ten okres gimnazjalnym), co tydzień niemal, o podobnej porze znaleźć mnie można było w towarzystwie podobnie w bluszcz ubranych znajomych gdzieś w w środku lasu z patykiem zamiast karabinu i z tępym nożem w zębach. Tak tak, tak właśnie kiedyś wyglądały harcerskie zajęcia terenowe. I wtedy niedziela miała sens! Na niedzielę się czekało. Po niedzieli ciężko się było domyć na poniedziałek a od poniedziałku już odliczało się dni. Ale to było kiedyś.


Później nastąpiły zmiany, które najprawdopodobniej już na zawsze utrwaliłyby wizerunek ostatniego dnia tygodnia, jako dnia, który istnieje jedynie w kalendarzu i wypełniony jest wyjątkowo absorbującym...niczym. Jednakże grzechem było zakłócać zaistniały stan zawieszenia pomiędzy tym co przeszłe a tym co nieuniknione, więc trwało się w niedzielnej próżni, bo jak inaczej. A nawet, kiedy człowiekowi zachciało się raz na jakiś czas ( bez szaleństw!) przełamać standardy to-sklepy zamknięte, lokale zamknięte, niedzielne obiadki i tak wracamy do punktu wyjścia- niedziela boli, drażni, demotywuje, no po prostu ssie!

Hmmmm....no chyba Was, bo mnie już nie! Ani odrobinę, ani troszeczkę. Kiedy już myślałam, że nie da się tego dnia uratować, pojawili się ONI. Najprawdopodobniej kiedyś każdemu z nich przeszły takie same smutne myśli przez głowę i postanowili coś zmienić. W opozycji do większości przedsięwzięć, zrobili to dobrze, skutecznie i z pożytkiem. ONI- amatorzy mrożących krew w żyłach kąpieli, grupowych ognisk z gitarą lub bez, przecierania kajakami nowych szlaków zarówno wodą jak i nad wodą, survivalowych eskapad w sam środek puszczy, kajakowej szarży na środku basenu i zdobywania górskich szczytów, choćby boso. ONI- wiecznie pozytywni, zakręceni, nieznający fraz z serii „ po co”, „nie warto”, „nie chce mi się”.






Pojawili się ONI i okazało się, że w niedzielę można wstać nie dość, że rano, to jeszcze z uśmiechem, nie dość, że wyjść z łóżka, to jeszcze z domu. Pada? Wieje? Zimno? I co z tego, ręce mam, nogi mam, zdrowa jestem, wszystko inne się wyklepie. I w końcu można zarówno tę niedzielę jak i każdy inny dzień przeżyć tak, by było o czym opowiadać, co wspominać i czasem po czym na ból mięśni narzekać.



Ja wiem, że aktualna aura nie sprzyja entuzjastom, ale dobrze jest znaleźć taką grupę ludzi, którzy nie popatrzą na Ciebie jak na wariata, kiedy nieśmiało zarzucisz, czy nie mieliby ochoty na wypad w góry, nocną wyprawę do lasu czy spływ w środku zimy. Oni nie sprawdzą, czy nie masz gorączki, nie wyślą do ostatniego z siedmiu piekieł tylko zapytają grzecznie „kiedy?” i zaczną szykować kanapki. 




Wiadomo, potrzeby są różne, ale klubowicze Amber i ich podejście do rzeczywistości trafia idealnie w te struny mojej duszy, o które już dawno bałam się, że zardzewiały. Cytując Tima Burtona „Tylko wariaci są coś warci”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz