Co prawda święta właśnie się
skończyły i większość powoli zaczyna poważnie przeliczać
pochłonięte kalorie wykonując mniej lub bardziej rzetelny rachunek
sumienia. Emocje opadły, zarówno szał zakupów jak i rodzinnych
spotkań już za nami. I może właśnie dlatego jest to dobry moment
na lekką refleksję. Nie nad sensem świąt czy celebrowaniem
tradycji. Nie nad po milion powtarzanym „nawzajem”. Nad czymś
zdecydowanie cenniejszym. Nad siłą i mocą słów, jakie
usłyszeliśmy podczas tegorocznej wigilii klubowej...
Wszelkiego rodzaju i kalibru spotkania
wigilijne towarzyszą wszystkim nam chyba od czasu podstawówki,
kiedy to na ostatnich lekcjach przed feriami na złączone stoły
lądowały zwinięte z domu pomarańcze, cukierki, opłatek, a każdy
życzył każdemu po kolei dobrych ocen. Z biegiem lat dobre oceny
zamieniały się na semestralne zaliczenia, sukcesy w pracy
zawodowej, zdrowe dzieci- idealnie dobraną do wieku i okoliczności
mieszankę tego, co ważne i ważniejsze. Każdy z Was usłyszał
kiedyś chociaż raz takie życzenia, które trafiły prosto w serce,
zostawiły ślad, zmotywowały do działania nierzadko wyciskając
łzę lub dwie. Nie były to życzenia na święta, tylko na całe
życie. Takie, które przypomniane po latach dalej działają tak
samo. Słowa będące czymś więcej, niż zbitkiem dźwięków.
Wigilia klubowa 2014 zapadnie mi w
pamięć z wielu powodów, przede wszystkim za sprawą niezwykłego
gościa, który zaszczycił nas swoją obecnością. Rodaka,
przyjaciela, bohatera, jakim zdecydowanie jest Aleksander Doba.
Sylwetkę aktualnie już chyba najsłynniejszego polskiego kajakarza
w piękny sposób przybliżył Marcin, każdy z nas też więcej lub
mniej słyszał o postaci. Możecie mi jednak wierzyć, że
możliwość poznania takiego człowieka to prezent sam w sobie a my
taki prezent dostaliśmy. Posłuchanie go to niezapomniana lekcja.
Nie mam tu na myśli lekcji kajakarstwa, pomimo faktu iż
doświadczeniem Aleksander nie ma sobie równych. Dostaliśmy wszyscy
lekcję życia. Życia w zgodzie z samym sobą, w zgodzie z własnymi
przekonaniami i ideałami. Lekcję odwagi, bo by dokonać rzeczy tak
wielkich, trzeba mieć jej duży zapas. Lekcję pokory, by nie nazbyt
ufać jedynie swoim umiejętnościom i nie poprzestawać w ich
pogłębianiu. Lekcję siły i woli walki, by umieć przezwyciężać
wszelkie przeciwności i nie poddawać się w dążeniu do
wyznaczonego celu. Lekcję wdzięczności, by móc docenić wszystko,
co udało się już osiągnąć, optymizmu, by nie przerażało nas
to, co jeszcze przed nami i nadziei, która podtrzyma na duchu w
chwilach zwątpienia. Olek swoją historią pokazał nam, że
marzenia są po to, by w odpowiedniej chwili zamieniły się we
wspomnienia, a nie po to, by spocząć na dnie szuflady w biurku.
Pomimo tego, że opowieści Olka
dotyczyły przede wszystkim kwestii kajakarstwa, każdy z nas
wyciągnął z nich coś dla siebie. Coś ponadczasowego, coś
uniwersalnego, coś jak złoty środek do tego, by móc kiedyś
powiedzieć, że jest się spełnionym człowiekiem. Tak jak
powiedział, każdy ma tylko jedno życie. I o tyle, o ile mamy
niewielki wpływ na jego długość, od nas zależy, jaka będzie
jego głębokość.
My też podarowaliśmy Olkowi w zamian
kilka słów, równie ważnych. Słów, które każdy z osobna
powinien wcielić w życie jak najszybciej. I niech to będą słowa-
życzenia dla nas wszystkich nie tylko od święta. Płyńmy zawsze
w dobrym kierunku. Będzie ich wiele, ale niech będą słuszne.
Nic, że droga wyboista, ważne, że kierunek słuszny, pisał i śpiewał kiedyś Młynarski, ale trochę innych czasów to dotyczyło...
OdpowiedzUsuń