Będzie trochę bardziej osobiście niż
zwykle. Zaczynając od początku...narobiło się trochę zaległości,
ale przecież blogi to nie dzienniki lekcyjne, (na szczęście, bo
nie wyszłabym z podstawówki). Tak więc kajam się szczerze, czołem
o ziemię biję, do kąta co prawda nie pójdę, ale uwierzcie, że
skrucha moja jest spektakularna.
Zdarzyło się bowiem tak a nie
inaczej, że od nowego roku jakoś tak się nie składało, żeby
pisać. Nie, żeby nic się nie działo, wręcz przeciwnie. Działo
się momentami aż za dużo, ale jakoś tak... Trochę praca, trochę
kajak, trochę choroba, trochę sezonowego tu-mi-wisizmu, niby czasu
dużo i chęci sporo, ale nie wiadomo skąd robi się 3.00 w nocy...
No przecież nie godzi się przemawiać do ludzi o 3.00! Jeszcze
pomyślą, że wariatka albo co gorsza polityk. Zostawiałam sprawę
do jutra (jakby tak dobrze spojrzeć, to jutro jest bardzo szerokim i
treściwym pojęciem).
Pewnego pięknego „jutra”,
wychodząc na spotkanie z rzeczywistością wpadłam czołem i z
impetem prosto w ścianę... ŻÓŁTĄ ŚCIANĘ! Ściana ta,
zbudowana ze 116 osób obu płci i w każdym wieku to nic innego jak
„delegacja” tomaszowskich morsów na XII MZM w Mielnie. Żółte
czapki, żółte polarki, koszulki, nawet geterki, krzycząca żółta
masa wymachująca transparentami, no nikt inny, to MY!
MY- najliczniejsza grupa zorganizowana
na całym zlocie. MY- zwycięzcy turnieju, w którym wzięliśmy
udział ot tak, od niechcenia. Jest jeszcze ONA- miłościwie nam
następny rok panująca morsia królowa, jedyna, niepowtarzalna i
oczywiście NASZA- Aneta Pełka!
„MY” nie można pisać małymi
literami, bo zdecydowanie nie oddałoby to wielkości zjawiska. Nie
można pisać małymi literami o ludziach, którzy kąpią się w
morzu, biegają po plaży, zajadają rybkę w knajpie, szaleją na
dyskotece, robią pikniki w dowolnych miejscach w centrum Mielna,
moczą tyłki w gorących baliach i robią te wszystkie oraz wiele
innych rzeczy jednocześnie. Podczas trzech dni zlotu byliśmy
wszędzie, zawsze i o każdej porze a wielu na głos pytało widząc
na żółto odzianego człowieczka, czy w ogóle kiedykolwiek śpimy.
Tak właśnie buduje się zajebistość,
wyjątkową i niezaprzeczalną, wspólną. Posiłkując się odrobinę
słowami kolegi Michała, każdy z nas wziął udział we wspólnym
sukcesie, każdy coś od siebie dodał, więc każdy również musi
teraz wziąć odpowiedzialność za pewne powstałe konsekwencje...
Myślę, że to dobra chwila, by
spojrzeć prawdzie w oczy i poruszyć temat.
Pozwolę sobie w imieniu NAS wszystkich
z tego miejsca, z całego serca przeprosić świat za to, że
jesteśmy tak bardzo fantastyczni! Za to, że pomimo różnic gustów,
charakterów i zachcianek potrafimy z bandy indywidualistów stworzyć
najbardziej rozpoznawalną drużynę. Za szczere uśmiechy, tańce do
rana, ganianego na plaży, niekończący się optymizm i za to, że
chociaż ten jeden raz zamiast być skromni, będziemy po prostu
dumni!
Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar z
takim bagażem konsekwencji obnosić się jak z koroną. Jedna z
najlepszych rzeczy, która mnie spotkała to moment, kiedy uderzyłam
dyńką w ścianę zbudowaną ze zwyczajnych ludzi tworzących
nadzwyczajną grupę.
W końcu drgnęło coś na Kasi blogu, dzięki i kłaniam się nisko. Tak jak pisałem wcześniej razem lepiej niż osobno, a nie jest to takie proste....
OdpowiedzUsuń